A. Siobhan A. Siobhan
771
BLOG

Maltretowane dziecko

A. Siobhan A. Siobhan Rozmaitości Obserwuj notkę 5

Sobotnie zakupy, Warszawa, Wola Park. Sklep z markowymi ubrankami dla dzieci. Rodzina, kobieta i mężczyzna, dwoje dzieci, chłopiec 3-4 letni, dziewczynka w spacerówce, 1.5 roku.

Na srodku sklepu matka ubiera chłopca. Szarpie go, ciągnie za ręce, chłopiec to znosi, po chwili próbuje się wywinąc, ona bezwzglednie, brutalnie podnosi go za rękę, stawia do pionu, szturcha, chłopiec marudzi. "Mamo, drapie mnie" mówi. "Nic Cie nie drapie, uspokój się." Patrzę na jej gesty, dotyka swoje dziecko szorstko i brutalnie, nie patrzy mu w oczy. Mowi (słodkim głosem) do mężczyzny: "Chyba dobra (koszula) podaj mi mniejszą, przymierze."  Chłopiec narzeka: "Mamo, nie, drapie mnie"  "Spokój!" warczy matka. Dziecko jeszcze jest spokojne, tylko troche narzeka. Patrzę na to z rosnącym przerazeniem. Meżczyzna - domniemamy ojciec - ne reaguje. Dziecko przymierza czwarty sweterek, protestuje, trze oczy, nie chce już mierzyc, matka boleśnie ściska go za rękę. Chłopiec zaczyna płakac.  Patrze sie na nią, zamarłam przy półce. Nie wiem co robic. Dziecko żałośnie płacze, matka syczy, szarpie, szturcha....

Wychodzę ze sklepu. Jestem wsciekła na siebie, że nie przerwałąm tego ponurego dramatu. Myślę, biedny, biedny chłopiec. Czuję się jak skończony tchórz.

Spotykam się z przyjaciółką, idziemy razem na zakupy do supermarketu. Opowiadam jej co widziałam, jesteśmy zbulwersoane. Po pół godzinie natykamy się ne tę samą rodzinę. Najpierw słyszę głośny płacz dziecka, krzyk protestu. Poznaję tego chłopca. Biedny dzieciak, ojciec z kamienną twarzą wlecze go za ręke, dziecko rozpaczliwie krzyczy. Mały nie dotyka nogami ziemi, widzę z przerażeniem, jak wije się, próbując się uwolnic. Ojciec (domniemany) wlecze go tak przez cała alejkę i wrzuca do kosza na zakupy. Biegniemy tam, nikt oprócz mnie i mojej przyjaciółki nie reaguje. Ludzie sie patrzą, ale wiekszośc odwraca głowy. Chłopiec krzyczy rozpaczliwie: "Mamo! mamo!" Przychodzi matka, prowadząc wózek z małą dziwczynką. Ja już wiem, że ona mu nie pomoże. Chłopiec w rozpaczy wyciąga do niej ręce, a ona zaczyna go szarpac, popychac...

Przerywa to moja przyjaciółka: "Co pani robi, niech pani natychmiast przestanie dręczyc to dziecko!" Kobieta sie odwraca i pyta zdziwiona: "O co pani chodzi?" Podchodzę: "Dreczycie tego biednego chłopca" mówię "widziałąm paną w sklepie z ubraniami, jak go pani popychała i szrpałą. Jak on ma sie normalnie zachowywac, skoro jedyne czego od Was doświadcza to przemoc i agresja?" Kobieta usmiecha się. Widzę w jej oczach złośliwe zadowolenie, kpinę i pogardę. Domyślam się, że celowo doprowadza syna do rozpaczy, żeby potem móc go karac za utratę kontroli. To samo widzę w oczach tego mężczyzny, ani na chwilę nie traci nad soba panowania. Dziecko zawodzi, biedny, mały chłopiec wydany na pastwe okrutnych dorosłych. Jak on ma sie przed nimi bronic?

Kobieta odchodzi, mężczyzna nie chce ze mną rozmawiac. Pytam go bez ogródek, jak może tak dręczyc dziecko i pozwalac na to swojej żonie. Uśmiecha się, mówi, że nie będzie ze mną rozmawiac i żebym sobie poszła. Patrzę na chłopca, zapłakane oczy, cały zasmarkany, niewiele starszy od mojego syna. Mowie do niego nie płacz kochanie, masz rację, Twoi rodzice żle Cie traktują, są okrutni. Uśmiecham się do niego. Mały otwiera ze zdziwienia buzię i przestaje płakac. Wraca kobieta. Mówię do niej, że nie można w ten sposób tarktowac dziecka, że to nie jest worek ziemniaków, tylko żywy mały człowiek, który czuje. Patrze w jej oczy, są całkiem zimne. Patrzy na mnie szyderczo i cynicznie. Mówi: "Jak pani jest taka dobra, to moze pani sie nim zaopiekuje." Dzieci patrzą na nią smutno. Mała dziwczynka jest kompletnie niewidoczna. Siedzi w wózku, sciska misia i nawet nie mruga otwartymi szeroko oczami.

Odchodzę. Nikt nie podszedł, nikt nic nie powiedział, nikt mnie i mojej przyjaciółki nie wsparł. Sklep pełen ludzi, nikt nic nie widzi.

Dużo się pisze o przemocy mężczyzn, konkubent w języku mediów to juz synonim psychopaty. Nikt nie pisze o przemocy kobiet wobec swoich dzieci. O biciu, poniżaniu, szarpaniu, poniewieraniu dzieckiem. O niszczeniu dziecka, które trwa latami. Ten mały chłopiec nie może się obronic. On nie może pozwac swojej matki i ojca za naruszenie nietykalności cielesnej. Poczułam poworną bezsilnośc. Zrobiłam co mogłam, przerwałam atak okrucieństwa, ale tych dzieci uratowac nie mogłam.

Uderzyła mnie kompletna bezkarnośc tych ludzi. W biały dzien, na środku sklepu pełnego ludzi ,malteretują dziecko. Bo im wolno, to ich dziecko, ich własnośc i nikomu nic do tego. Ludzie odwracają głowy, jest przyzwolenie społeczne. Potem chłopiec będzie sprawiał problemy wychowcze, będzie pił, palił i bił koleżanki, i kolegów. Uzależni się od narkotyków, popełni różne przestępstwa. A może w wieku 12 lat popełni samobójstwo. Współczujace głowy będą domniemywac, kto zawinił tej niepojętej tragedii. decydenci będą obiecywac surowsze kary dla młodocianych przestępców. A kto ukarze rodziców za ciche zbrodnie popełnione na ich własnych dzieciach?

Wprowadźmy wreszcie zakaz bicia dzieci. Niech to bedzie przestępstwo zagrożone kara więzienia.

Maltretowane dzieci to też obywatele tego kraju. Obywatele, których państwo nie broni przed okrucieństwem własnych rodziców.

 

A. Siobhan
O mnie A. Siobhan

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości